Zapamiętaj ten numer - 85 6646 888 wew. 1
#pomacajsie
#PomacajSie to sztandarowy projekt Fundacji Kochasz Dopilnuj zajmującej się promowaniem profilaktyki nowotworowej. Jest to cykl czarno-białych fotografii kobiet doświadczonych rakiem piersi. Zdjęcia publikowane są wraz z historią każdej z uczestniczek. Kampania trwa od lipca 2019 roku, a do tej pory udział w niej wzięło 60 pań z całej Polski.
#PomacajSie jest kierowane do wszystkich kobiet, zarówno chorych jak i zdrowych. Akcja ma na celu pokazanie piękna ciała z blizną po mastektomii, walczy z powszechnie lansowanym w mediach wizerunkiem kobiety – lalki perfekcyjnie wykreowanej w photoshopie, jest swoistą fototerapią dla osób doświadczonych chorobą.
#PomacajSie ma za zadanie uświadomienie zdrowym osobom jak ważna jest troska o zdrowie i regularne samobadanie. Wszystkie sesje realizowane są przez duet MOOi Studio Anna Szołucha / Małgorzata Lakowska. Akcja zaistniała dzięki Agnieszce Ford, pierwszej uczestniczce kampanii #PomacajSie, która miała odwagę pokazać swoją bliznę, żeby dać siłę innym. Ania, Gosia i Aga, razem z Renatą Kabas-Komorniczak, są założycielkami Fundacji Kochasz Dopilnuj.
Historie naszych pacjentek
Justyna Łoś
Brałam życie całymi garściami, limit nieszczęść wyczerpany, kiedy poczułam zgrubienie pod pachą, wiedziałam, że ta historia będzie miałam ciąg dalszy. Ja i rak?? Byłam pewna, że to pomyłka. Niestety.
Podeszłam do tematu jak do kolejnego zadania do wykonania. Przeszłam całą drogę leczenia: chemia, dwie operacje, radioterapia, hercyptyna. Dzień chemii był moim dniem, spałam i odpoczywałam, każda kolejna to krok do przodu, do zdrowia. Operacja?zabrzmi może głupio, ale to spełnienia Moim marzeń, z balonów zrobiły sie fajne cycki, które pokochałam. Zaprzyjaźniłam sie ze szpitalem i lekarzami.
Nie dzielę choroby na przed i po, traktowałam ją jak każdą inną, tylko skutki uboczne?...
Jestem z zawodu fryzjerem i trychologiem.
Piszę bloga: Uraczona Nieboraczkiem.
Przypadkiem zostałam autorką nibanalnego przepis - chłodnika z hartowanymi skwarkami, które nie karmi, tylko leczy uśmiechem.
Uśmiechajcie się, wspierajcie, to nic nie kosztuje, a daje tyle szczęścia!"
- Justyna
Katarzyna Chudowolska
„Jak co roku robiłam sobie generalny przegląd u ginekologa. Ale tym razem coś zaniepokoiło moją Panią Doktor. Zmiany w piersi. Szybkie skierowanie do onkologa. Ale onkolog stwierdził, że to nic takiego, pewnie zgrubione kanaliki mlekowe po karmieniu piersią. Odesłała i kazała wrócić za pół roku. Odpuściłam i ja, przecież to specjalista. Po pół roku na USG okazało się, że nowotwór jest w stanie nieoperacyjnym. Świat mi się na chwilę zawalił. Ale jak to...
Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, ile objawów zignorowałam. I intensywny ból piesi przy dotyku, wydzielina z sutka. Jaka ja byłam głupia, że to wszystko do mnie nie dotarło.
Ale od tej pory wszystko już ruszyło lawinowo. Chemia przedoperacyjna, mastektomia z jednoczesną rekonstrukcją, naświetlania. Po roku było juz po wszystkim. Wyniki bardzo dobre, brak komórek nowotworowych. HURRA!!
Taka sielanka trwała 3 lata. Regularne kontrole, wszystko dobrze. A na kolejnym USG kolejny szok. Wątroba w stanie nieoperacyjnym. Kolejna chemia, tym razem bez radioterapii. Ale juz do końca życia będę przyjmowała leki.
Kobiety, dziewczyny, badajcie się, nie dajcie się zbyć, nie ignorujcie swoich przeczuć, swojego organizmu.
Żyjcie pełną piersią."
- Katarzyna CH
Barbara Wnukowska
13.07.2019 palpacyjnie wyczułam pod prawą pachą małe ziarenko...intuicyjnie wiedziałam już, że to ziarenko wielkości gorczycy jest zwiastunem wielkiej burzy, która mnie czeka... że nie mogę tego zignorować. Rozpoczeła się moja długa droga badań,biopsje,było ich w sumie razem aż osiem,usg,mammografie,PET od lekarza do lekarza,od szpitala do szpitala itp i itd a czas uciekał..a ziarenko sobie się siało i rosło...
Trwało to prawie dwa miesiące.... aż ustalono, że to już są przerzuty raka złośliwego,a miejsce pierwotne to prawa pierś.Gad dostał imię, nazwano go - Her 2+3....sama nazwa wywołuje ciary...potężny wróg stanął oko w oko ze mną - kobietą w wieku lat 54...z małego miasta...żyjącą w pędzie by poradzić sobie z wyzwaniami tego swiata w pojedynkę....Badałam się regularnie od ponad 20 lat...nie miałam więc poczucia zaniedbania profilaktycznie..miałam jedynie przeczucie,że to ogromny stres ,który mi towarzyszył długodystansowo tak a nie inaczej zaowocował...Nie pytałam ani ludzi ani Boga dlaczego to mnie spotkało ... wtedy życie mi nie smakowało w takim wydaniu jaki los mi serwował..poczułam ulgę ,że będzie to już koniec...Do dzisiaj nie wiem dlaczego miałam tyle wtedy spokoju....dopiero gdy usłyszałam,że istnieje szansa na wydłużenie życia emocje wzięły górę... najpierw bunt po co to ...było mi już tak w życiu trudno,że miałam go dość .. .. A potem pojawił się lęk czy dam sama radę ogarnąć to wszystko z czym wiąże się rak. To był kolejny i tym razem najwyższy szczyt ,moje K2 do zdobycia... .pomogła mi modlitwa..Bóg pomógł mi w tej ciernistej drodze...przeszłam chemioterapię: 4 czerwone i 12 białych ,mastekomię,rekonstrukcję,25 cykli radioterapii ,obecnie co 3 tygodnie wlewy z przewciałami...potrafiłam sama za kierownicą auta jechać z workiem foliowym przy buzi bo mdliło czasami po chemii przez 40km w jedną stronę ...gdy było mi słabo zrzucałam perukę i jechałam zupełnie łysa.... wygładałam jak jakieś monstrum..byłam niezłą ciekawostką dla innych na drodze...Przeżyłam też kwarantanny z racji Covida.. całkowitą izolację ,przeżyłam dzięki wspaniałym ludziom..nie było ich wielu ale to byli Ci najcenniejsi i najwspanialsi ludzie jakich znam.....Przeżyłam też remont- przymusowy w mieszkaniu w czasie choroby .... gruz,kurz,hałas i ja łysa po środku...Armagedon.. ..modernizacja bloku....to była rewolucja całego życia... Teraz mieszkanie już odnowione,otoczenie pięknieje, a ja zdrowieje...Tyle się wydarzyło w przeciągu tego jednego roku..i złego i dobrego..nie założyłam rąk w chorobie..działałam i wciąż działam,piszę,maluję,uczę się,poznaję masę nowych ludzi... to mój sposób na siebie by nie zwariować....Mówią,że po każdej burzy przychodzi słońce ... przyszło ..JEST... i niech świeci jak najdłużej...Rak to nie koniec...póki żyjesz - żyj na pełnej petardzie.!!!..u mnie to działa ,moje życie zyskało na smaku, a ja na w świadomości .. co trzeba sobie odpuścić a co pielęgnować, a ciernie na mojej drodze zakwitły.....#pomacajSie ...Jeśli kochasz dopilnuj...nigdy nie zapominaj o sobie ...nie jesteśmy ze złota ale jesteśmy wiele warci...ja również.."
- Basia
Justyna Krzywińska
„Jestem Justyna, niektórzy mówią, że wojowniczka. Poznajcie kilka kartek z mojego pamiętnika...
13.01.2018 r.
To był piękny, wesoły dzień - studniówka córki Julki. Jako rodzicielka i opiekun wybieram się też. Wiadomo, trzeba się wystroić i przygotować. Biorę prysznic, przy okazji omiatam wzrokiem piersi i robi mi się gorąco – dostrzegam na lewej piersi zmianę przy sutku. Jak Scarlet O'Hara stwierdzam, że jednak pomyślę o tym jutro, dziś – niech żyje bal!
Następnego dnia telefon do znajomej z centrum onkologii – namawia mnie, żeby przyjechać i zbadać. Ale ja jak Scarlet O'Hara... stwierdzam, że pomyślę nawet nie jutro, ale... po powrocie z wymarzonych wakacji, na które wybieram się na Filipiny. Niech żyją wakacje!
Po powrocie zajęłam się oczywiście „ważniejszymi" wg mnie sprawami. Szykowałam się do sezonu, (prowadzę mały „kulturalno- turystyczny zakątek") a przecież bez właściwego przygotowania, umówienia koncertów, obmyślenia organizacji, sezon może okazać się niezbyt dobry.
Bieganina, tysiące telefonów, zakupów, wyjazdów. I dodatkowo grom z jasnego nieba. Moja malutka córeczka chyba dorosła (ale jak się z tym pogodzić???) i postanowiła się wyprowadzić z domu. Bardzo to przeżyłam. Ona pewnie też, bo było dość nerwowo.
8.06.2018 r.
Wreszcie jadę sprawdzić co z tą piersią. Wszystko umówione - usg i biopsja cienkoigłowa. Wynik super, nic nie ma, wszystko dobrze, tylko torbiele do obserwacji. Następna wizyta za pół roku. Ufff, szczęśliwa, zadowolona. Nic mi nie jest! Moje plany na ślub we wrześniu nabierają barw! Już mi niosą suknię z welooonem... śpiewa mi w duszy. Niech żyje miłość, niech żyje radość!
Koniec października 2018 r.
Hmm... moja radość jednak trochę przygasza się - zauważam, że ta zmiana się powiększa, ale zbliża się wymarzony zasłużony urlop. Dzwonię do znajomego lekarza i rozmawiam o zmianie, ale też o zajebiście zapowiadającym się urlopie. No dobra, znów jak Scarlet – jadę, ale wracam i biorę się za siebie. A teraz – Niech żyje urlop!
25 lutego 2019 r.
Stawiam się wreszcie u znajomego lekarza. Szybka i bezpośrednia diagnoza: „Nie wygląda to dobrze, k...a mać" - gorączkowe telefony, gdzie, kto może mnie przyjąć. No więc znowu – usg, mammografia, wszelaki kaliber igieł. Niestety - nowotwór złośliwy sutka.
13 marca 2019 r.
Konsylium. Oczekiwanie.
14 marca 2019 r.
Pierwsza chemia. Czerwona. Pierwsza załamka. Do tej pory wszystko działo się szybko, nie miałam czasu myśleć o chorobie, o przeszłości, o przyszłości, dzieciach, pracy, domu, życiu. Po chemii czułam się fatalnie. Spuchnięta, obolała, słaba, czerwona. Cztery dni totalne zwątpienie - nie miałam siły wyjść z domu, nie mogłam nic jeść. Niech żyje... ale co...jak? Pustka!
18 marca 2019 r.
Anioły jednak są. Pierwszy to Ela (chrześnica) – parafrazując znany tekst - „dużo w niej radości i dobrej pogody", woziła mnie na chemię i wspierała. Drugi - Sylwia Bielawska – dziękuję! Za rozplątanie moich splątanych myśli i uporządkowanie mnie. Sylwia dała radę zjeść ze mną trochę wymuszoną kolację, wyciągnęła do kina i postawiła mnie do pionu. Dzięki niej poznałam jej kuzynkę Anię, która też choruje, z którą rozmawiam po trzy godziny i która mi otworzyła oczy na to ze RAK TO NIE WYROK - RAKA SIE LECZY. Niech żyje... co? No na pewno nie rak! Niech żyją Anioły! A jest ich sporo. Zapewniam.
Kwiecień – sierpień 2019 r.
Kolejne chemie, wyjazdy najpierw co trzy tygodnie, później cotygodniowe. Czerwone, białe woreczki, czepeczki, chusteczki. Sezon. Dałam radę. A jak były jakieś „nie halo" sprawy, to trudno. „Bardziej łyso nam już nie będzie" – mawiała moja inna koleżanka z naszej „paki mającej raki", bo okazało się, że w mojej okolicy takich nadających się do tej paczki jest sporo.
Wrzesień 2019
Prześladuje mnie ta „13". Trzynastego zauważyłam zmianę, trzynastego było konsylium, trzynastego miał być mój ślub, ale nie odbył się. 13 września pojechałam za to na urlop, na przekór wszystkiemu – rakowi, na przekór „13". Dacie wiarę? Do Chorwacji. Niech żyje przygoda!
Październik 2019
Już po sezonie, jesiennie, trochę refleksyjnie. Kiedy jesteś chory, rozumieją Cię tylko Anioły. Wszystkie mniej anielskie istoty kiwają głowami nad Tobą. „Tak, tak, o, ja wiem, co to rak, moja ciocia/kuzynka miała też. Boli? Taaak, ja to jestem chora, tylko raka nie mam, a tak wszystko mnie boli, w kolanie strzela, w biodrze strzyka, ręka drętwieje". Chciałoby się powiedzieć: „To ja jestem zdrowa, tylko k...a raka mam.". Jak się słyszy takie rzeczy od własnej matki, to nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać. Nie, nie płaczę, nie lamentuję. Cięcie! Akcja – operacja!
Listopad 2019 r.
Ćwiczę, jeżdżę na rehabilitację i czekam na dalsze leczenie. Kocham swoje dzieci, swoją wnuczkę Zuzię schrupałabym żywcem z miłości. Cieszę się każdą chwilą. Żyję. Pełnią życia! Robię wszystko, na co mam ochotę. Niech żyje bal! Bo to życie to bal jest nad bale! Żyjcie i nie poddawajcie się! A przede wszystkim macajcie! Taka rada.
PS. Chyba mają rację z tą wojowniczką. Jak myślicie? Pozdrawiam Was serdecznie!"